- Bo wprawia mnie pan w zakłopotanie. W przeciwieństwie do pana mam dużo do
stracenia. Nie chcę szokować ludzi. Nie wyglądał na skruszonego. - Przedłuża pani własną agonię - stwierdził z błyskiem w szarych oczach. Wzięła głęboki oddech. - Dobrze, Lucienie, pozwolisz mi już odejść? Zwlekał z odpowiedzią przez dłuższą chwilę. - Tak, Alexandro - odparł z lekkim uśmiechem. Sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie. - Niewiele trzeba, żeby pana zadowolić, milordzie. Niech pan każe wszystkim młodym, niezamężnym kobietom ustawić się w kolejce i wymawiać pańskie imię. W ten sposób od razu wyeliminuje pan te, których akcent się panu nie podoba. Zmrużył oczy. - Proszę iść do mojej kuzynki. Oddaliła się pospiesznie, nim zdążył wymyślić ciętą ripostę. Kiedy podeszła do Rose i obejrzała się, już go nie było. Ostrzegał ją wcześniej, żeby nie igrała z ogniem, lecz ona nadal się z nim drażniła, choć doskonale wiedziała, jakie mogą być konsekwencje. Widocznie chciała się sparzyć. Nie wziął pod uwagę, że nie będzie mógł z nią zatańczyć. Zresztą miała rację. Podobnie jak kuzynka zjawił się tu w celach matrymonialnych. Walc z okrytą złą sławą guwernantką nie wzbudziłby entuzjazmu u młodych dam i ich matek. Mimo wszystko był rozczarowany. Zawsze dostawał to, czego pragnął. W dodatku bardzo go drażniły ciągłe uwagi panny Gallant na temat jego planów małżeńskich. Powinien zaciągnąć ją na parkiet i przetańczyć z nią całą noc. Ruszył przez tłum gości do głównej sali balowej. Przy stole z przekąskami dostrzegł wysoką, rudowłosą kobietę, otoczoną wianuszkiem adoratorów. W poprzednim sezonie Eliza Duggan była przedmiotem interesującej walki. Wygrał ją z mniejszym wysiłkiem, niż przewidywał, ale dzisiaj nie był w nastroju do pustej rozmowy. Kiedy skrzyżowała z nim wzrok, skinął głową i poszedł dalej, na poszukiwanie innej zdobyczy. W końcu wytropił stadko debiutantek czekających na wilka. Całe w falbankach i piórach, chichotały i paplały nerwowo. Dzięki Bogu, że Alexandra odradziła Rose te przeklęte pióra. Rzuciwszy za siebie ostatnie spojrzenie, by się upewnić, że nigdzie w pobliżu nie ma guwernantki o ciętym języku, podszedł do dziewcząt. - Dobry wieczór, panie. Dygnęły wdzięcznie. - Milordzie. Tylko połowa z nich znajdowała się na jego liście, ale co najmniej jedna zapowiadała się obiecująco. - Brakuje mi partnerek do tańca - powiedział miłym tonem. - Czy któraś z pań ma jeszcze wolne miejsce w swoim karneciku? Widząc przerażone spojrzenia, jakie między sobą wymieniły, zrozumiał, że popełnił błąd. Dał im możliwość odmowy. Winę od razu zrzucił na Alexandrę Gallant. To przez nią stal się taki uprzejmy wobec młodych osóbek, wręcz ugrzeczniony. Postanowił działać, zanim uciekną. - Panno Perkins, z pewnością zostawiła pani dla mnie kadryla. A panna Carlton walca. - Ale... Tak, milordzie - pisnęła panna Carlton i jeszcze raz dygnęła. - Doskonale. Panno Perkins? - Ja... z przyjemnością, milordzie. Pozwolił, żeby reszta czmychnęła. Dłuższa rozmowa z więcej niż jedną czy dwiema naraz z pewnością by go zabiła. W nagrodę za swoje wysiłki i cierpliwość poszedł po następną whisky. Małżeństwo... że też musi tracić czas na takie bzdury! - Co robisz? Terroryzujesz dziewice? Lucien wychylił połowę szklaneczki. - Gdzie moja kuzynka? Robert wziął z tacy kieliszek madery.