Twardzielem wszystko w porzadku, a nastepnie, porównujac w
myslach proste, przyjemne ¿ycie, jakie wiódł w Devil's Cove, z chaosem i problemami San Francisco, ruszył schodami na dół. Tak sie szczesliwie zło¿yło, ¿e Alex zostawił kluczyk do barku w drzwiczkach. Nick znalazł butelke szkockiej i rozejrzał sie za szklanka. Na zewnatrz wył wiatr, tu zas słychac było tylko dobiegajace z holu tykanie starego zegara, szum starych pieców i skrzypienie drewna. Nie to, co w Oregonie, pomyslał, nalewajac sobie whisky. Jego domek był mały, zwarty, kryty dachem, który Nick sam naprawiał, zastawiony u¿ywanymi sprzetami, kupionymi przez ogłoszenia w prasie i strze¿ony przez psa bez jednej łapy, który był te¿ najlepszym przyjacielem Nicka. Dwa w jednym. Nick miał dosc pieniedzy 260 w banku i w akcjach, a tak¿e wystarczajacy przychód ze swoich inwestycji, by stac go było na du¿o bardziej wystawny styl ¿ycia. Wolał jednak ¿yc skromnie. Bezmyslne wydawanie pieniedzy rodzi tylko kłopoty. Alex był najlepszym tego przykładem. Wiec co tu, u diabła, robisz? Wrzucił do szklanki kilka kostek lodu i podszedł do kominka, gdzie ¿arzyły sie jeszcze kawałki drewna. Mimo tego pokój wydawał sie zimny. Sterylny. Nieprzytulny. Odpychajacy. Jak reszta tego przekletego domu. Jak cała ta rodzina. Jak jego ¿ycie, zanim sie stad wyprowadził po romansie z Marla. Pamietał, jak go całowała - jakby nie mogła przestac - i mruczała jak kotka. Kiedy jej dotykał, kiedy przesuwał palcami po jej nagim ramieniu, przymykała oczy, tak ¿e zielone teczówki kryły sie w cieniu gestych, ciemnych rzes. Dr¿ała w jego ramionach, szepczac, ¿e tylko on tak umie ja rozpalic, dotykała jezykiem jego ucha i prosiła namietnie: „Nick, jeszcze, prosze... chce du¿o, du¿o wiecej...”. Zamknał oczy i pociagnał długi łyk ze swojej szklanki. Zatoczył pełne koło, wyje¿d¿ajac z San Francisco i wracajac do tego samego z powodu tej samej przekletej kobiety. I choc sie zmieniła, czuł do niej taki sam niepohamowany pociag, dopuszczał nawet do siebie mysl, by przekroczyc ostatnia granice przyzwoitosci i poddac sie uwodzicielskiemu wdziekowi tej kobiety. Zmieniła sie, o tak. Nawet bardzo. Była teraz milsza, uprzejmiej sza, miała wieksze poczucie humoru i choc czuł, ¿e w srodku jest twarda, była w niej jakas kobieca kruchosc, której nie potrafił sie oprzec. To było takie dziwne, od nowa sie zakochac, głebiej tym razem. W tej samej, a zarazem zupełnie innej kobiecie. Dzieci sprawiły, ¿e stała sie mniej egocentryczna, weselsza, bardziej zainteresowana innymi. To, co mu sie w niej nie podobało wiele lat temu, znikneło teraz, jednak w jej pieknym ciele wcia¿ jeszcze kryło sie to samo zmysłowe, namietne zwierze, dla którego na 261 zawsze stracił głowe. Czasami miał wra¿enie, ¿e oddałby dziesiec lat ¿ycia za kilka skradzionych chwil czystej, zmysłowej rozkoszy z ta kobieta. Ich spotkania, zawsze sekretne i samotne, wypełniała dzika namietnosc. Nie było niczego, czego nie robiła, niczego, czego nie chciałaby doswiadczyc. Nie było granic. Jej ramiona