wróć!
Niania nawet nie drgnęła. Pomarańczowy robot przybliżał się coraz szybciej. Była to ogromna maszyna, znacznie większa od niebieskiej Nia- ni wyprodukowanej przez Mecho, która owej pamiętnej nocy wdarła się do ogrodu. Niebieski robot, a właściwie je- go szczątki leżały teraz w nieładzie w odległym końcu ogrodu, niedaleko ogrodzenia, jcgo kadłub był rozpruty a części rozrzucone. Ta Niania była największą spośród tych, jakie zielona Niania miała okazję widzieć do tej pory. Nieporadnie szła na jej spotkanie, unosząc w górę metalowe ramiona i uru- chamiając dodatkowe osłony kadłuba. Jednakże pomarań- czowa Niania przystąpiła do rozkładania potężnego meta- lowego ramienia, przymocowanego do długiego kabla. Momentalnie wyskoczyło ono wysoko w górę i zaczęło się błyskawicznie obracać, niebezpiecznie nabierając szybko- ści, poruszało się coraz to prędzej i prędzej. Zielona Niania zawahała się. Cofnęła się nieco, odsu- wając się niepewnie od wirującej z zawrotną szybkością metalowej maczugi. Gdy chwilę stała w bezruchu, nie- szczęśliwa i nieufna, niezdolna do podjęcia jakiejś decyzji, druga Niania skoczyła w jej kierunku. — Nianiu! Nianiu! — krzyczały dzieci. Dwa metalowe cielska tarzały się rozjuszone po trawie, desperacko walcząc i zmagając się ze sobą. Raz po raz me- talowa maczuga spadała z impetem, uderzając w zielony kadłub. Letnie słonce łagodnie oświetlało całą scenę. Po- wierzchnia jeziora delikatnie marszczyła się pod wpływem wiatru. — Nianiu! — wrzasnął Bobby, bezradnie podskakując. Kłębiąca się, rozszalała pomarańczowo-zielona góra miażdżonego metalu nie udzieliła żadnej odpowiedzi. — Co masz zamiar zrobić? — zapytała Mary Fields Usta miała ściągnięte i blade. — Zostańcie w domu. — Tom chwycił płaszcz i narzu- cił go na siebie. Z półki na dnie szafy wyszarpnął czapkę i zamaszystym krokiem ruszył w kierunku drzwi fronto- wych. — Dokąd idziesz? — Gzy krążownik stoi przed domem? — Tak — odpowiedziała cicho Mary. — Jest przed do- mem. Ale dokąd... Tom pociągnął /a klamkę i wyszedł na ganek. Dwójka dzieci, drżąca i nieszczęśliwa, obserwowała go w niemym przerażeniu. Obrócił się gwałtownie w ich stronę. — Jesteście pewne, że ona... nie żyje? — Kawałki... leżą porozrzucane po całym trawniku — wykrztusił Bobby. Na jego buzi widać było rozmazane łzy. — Niedługo wrócę. Nie musicie się o nic martwić. Zo- stańcie wszyscy tutaj. — Tom pokiwał ze smutkiem głową. Energicznie ruszył po schodach na dół, w stronę chod- nika, przy którym stał krążownik. Chwilę później usłysze- li, jak pojazd szybko odjechał. Tom odwiedził kilku dealerów. Firma Service Indu- stries nie mogła zaoferować mu niczego interesującego.